Strona korzysta z plikow cookie. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Sudety - jesień 2013 r.

Wrażenia z podróży:

Skąd pomysł?

Nasza kolejna podróż wiązała się z pewną małą (a w rzeczywistości wielką) zmianą w stosunku do poprzednich wyjazdów. Pierwszy raz na wakacje pojechaliśmy ze Stasiem. Dla każdego z nas była to nowość, która przede wszystkim miała odpowiedzieć nam na pytanie, jak będą wyglądały wakacje z dzieckiem i jak ono będzie się zachowywać.
Decyzja o wyjeździe związana była z długą przerwą od pobytu na Mazurach. Od pewnego czasu odczuwaliśmy silną potrzebę oderwania się od życia codziennego, które w ciągu poprzedniego roku przyniosło nam spore zmiany. Pomysł wyjazdu w Sudety chodził Bartkowi po głowie od dłuższego czasu, ale okazja, aby do zrealizować, pojawiła się dopiero w czerwcu 2013 r.
Pomimo zamiaru wyjazdu poza granice kraju, uznaliśmy jednak, iż z powodu „testowego” charakteru podróży, najodpowiedniejsze miejsce wypoczynku będzie w Polsce (m.in. ze względu na łatwość z zażegnaniu nieprzewidzianych problemów np. choroba Stasia). Podobnie jak w przypadku pobytu na Dominikanie i w Londynie, skusiła nas oferta tzw. grupona. Tym razem obejmowała ona pobyt w hotelu Concordia w Zachełmiu (Sudety). Standard i lokalizacja obiektu pomiędzy Jelenią Górą, Karpaczem a Szklarską Porębą oraz dobre opinie o nim odpowiadały nam. Nad kupnem nie zastanawialiśmy się więc długo.

Co zobaczyliśmy?

Nasz pobyt w Sudetach rozpoczął się pechowo, przez pierwszy dzień spędziliśmy na „kręceniu się” po Szklarskiej Porębie – najpierw na poszukiwaniu mechanika samochodowego, później zabijając czas w oczekiwaniu na naprawę samochodu, a na końcu na poszukiwaniu wulkanizacji. Okazało się, że Szklarska Poręba to naprawdę niewielka miejscowość i po kilkudziesięciu minutach spaceru nie mieliśmy pomysłu, co ze sobą zrobić (tym bardziej, że nasz urlop przypadł na okres po zakończeniu sezonu letniego, a przed rozpoczęciem zimy). Po przestudiowaniu mapy skierowaliśmy się na jeden ze szklaków górskich rozpoczynających się w Szklarskiej Porębie. Niestety, gdy tylko do niego dotarliśmy, okazało się, że w wózku Stasia złapaliśmy gumę. Zawróciliśmy zatem aby poszukać wulkanizacji...

Po odebraniu auta i załataniu dziury w oponie wózka wyjechaliśmy w kierunku hotelu. Po drodze skorzystaliśmy z okazji, aby przespacerować się do wodospadu Szklarki. Do wodospadu prowadzi jeden z nielicznych w tej części Sudetów szlak przystosowany dla osób niepełnosprawnych (a zatem i wózków dziecięcych). Szlak wyjątkowo krótki, bo dojście do wodospadu zajmuje ok. 15 min, ale oferuje możliwość podziwiania ciekawych form skalnych, górskiego potoku i oczywiście wodospadu. Jest to dobra forma rozgrzewki przed dłuższymi trasami, dlatego polecamy go jako przedsmak trudniejszych górskich szlaków.

Korzystając przepięknej pogody, jaka nas rozpieszczała prawie przez cały wyjazd, drugiego dnia postanowiliśmy wyskoczyć do Pragi. Stolica Czech znajduje się zaledwie ok. 160 km od granicy z Polską, a więc prawie o rzut beretem. Podróż jest jednak dość długa – spory odcinek drogi należy pokonać górskimi serpentynami. Czas podróży rekompensowały nam jednak niesamowite widoki czeskich Sudetów. Warto zwrócić uwagę, iż z Szklarskiej Poręby do Pragi prowadzą dwie drogi. Osobom poszukującym górskich krajobrazów zdecydowanie polecamy trasę nr 10 (E65).

W samej Pradze najrozsądniej jest skorzystać z parkingów Park & Ride, gdzie nie ma problemów z miejscem postojowym, a w niedużej odległości jest stacja metra. Pozwala to zaoszczędzić nerwów związanych z poszukiwaniem parkingu w ścisłym centrum i przede wszystkim ewentualnego błądzenia po mieście.

Na pierwszy ogień wybraliśmy słynny okolice zamku Hradčany. Metrem dojechaliśmy więc do stacji Malostranská, z której do zamku jest już bardzo blisko. Aby szybko dostać się do zamku należy pokonać uliczkę pod wymowną nazwą Staré zámecké schody… Szczęśliwie nie jest to bariera blokująca dojście do obiektu z dzieckiem w wózku. Nieco dalej, w niedużej odległości od schodów, znajduje się uliczka Na Opyši, którą można podejść (podjechać wózkiem) praktycznie pod samo wschodnie wejście do zamku. Gdy znaleźliśmy się pod bramą zamkową, nie zdecydowaliśmy się jednak wejść na zamek, a wybraliśmy spacer po ogrodzie wzdłuż jego południowych murów. Można stamtąd podziwiać niesamowitą panoramę Pragi. Ogród w takiej lokalizacji, jak można się spodziewać, jest dopieszczony w każdym elemencie, a niesamowite widoki zachęcają do przycupnięcia na jednej z wielu ławek i podziania ich. Skorzystaliśmy więc z okazji, nie spiesząc się, cieszyliśmy się pięknym krajobrazem i pstrykaliśmy pamiątkowe zdjęcia (a Stasiu „podrywał” napotkaną Japonkę ;P ).

Z ogrodu, zahaczając o plac przed zamkiem, udaliśmy się w kierunku słynnego i zatłoczonego Karlův most (Mostu Karola). Po drodze zahaczyliśmy o jedną z knajpek, bardziej z potrzeby zmiany pieluszki Stasiowi i nakarmienia go, niż chęci napicia się dobrej kawy. Most Karola jest jedną z najważniejszych atrakcji Pragi, zatem tłumy ludzi na nim nie mogą dziwić. Tym bardziej, że jest stanowi on główny szlak turystyczny łączący Hradčany z rynkiem staromiejskim.

My jednak nie poszliśmy za tłumem, a zboczyliśmy nieco z tradycyjnej trasy. Udaliśmy się na Smetanovo nábřeží, biegnącego wzdłuż Vitavy. Tam zobaczyliśmy, coś co bardzo się nam spodobało. Wzdłuż nabrzeża występowało wielu artystów, otwarto małe tymczasowe kawiarenki, można było kupić stare książki a ulica była zamknięta dla ruchu samochodowego. Spacer uatrakcyjniał przejeżdżający co jakiś czas tramwaj. Wyglądało na to, że zorganizowano w tym miejscu coś w rodzaju festynu promującego miejscowych artystów, małe kawiarenki itp. Niestety nie udało nam się tego przypuszczenia potwierdzić. W każdym bądź razie tego typu festyny - promujące miejscową kulturę i kuchnię, zazwyczaj są trafione i uznajemy je za świetnie. Nie inaczej było tym razem.

Na deser zostawiliśmy sobie spacer po praskim Starym Mieście. Obowiązkowo zatrzymaliśmy się, aby zachwycić się skomplikowanym zegarem astronomicznym (Pražský orloj, Staroměstský orloj) i pokręciliśmy się przy stoiskach z tutejszymi smakołykami, ustawionych na rynku staromiejskim. To co nas najbardziej zaskoczyło, to ukryte pośród kamienic małe podwórka kamienic. Zostały one, odnowione, sensownie zagospodarowane i udostępnione turystom. Żeby się do nich dostać, należało wejść w bramy niektórych kamienic, co u nas w wielu przypadkach jest nie do pomyślenia.

Praga jest miastem, w którym się zakochaliśmy. Zadbana, z przepięknymi widokami i odnowionym starym miastem, z pozytywnie nastawionymi ludźmi przyciąga. Nam spodobała się tak bardzo (a byliśmy w niej tylko kilka godzin), że zamierzamy tutaj wrócić, aby jeszcze bardziej się w niej rozkochać, poznać jej zakamarki i zachwycić się nią ponownie.

Złota jesień, jaka towarzyszyła nam przez prawie wszystkie dni urlopu, zachęciła także do zdobycia szlaków górskich. Po powrocie z Pragi, kolejny dzień przeznaczyliśmy na spacer do Samotni. Wyruszyliśmy spod świątyni Wang w Karpaczu. Trasa rozpoczyna się stromym podejściem, ale po przejściu kilkuset metrów jej profil staje się bardziej znośny, a później rozdziela się na kilka bardziej lub mniej okrężnych dojść. W jedną stronę wybraliśmy niebieski szlak, natomiast drogę powrotną pokonaliśmy głównym szlakiem łączącym Samotnię ze świątynią Wang.

Podczas podejścia przyświecało nam słońce, więc było ono wyjątkowo przyjemne. Natomiast podczas powrotu zrobiło się już zdecydowanie chłodniej, a trasa niebieskiego szlaku na pobliskim zboczu była całkowicie zacieniona, więc decyzja o jej wybraniu w pierwszą stronę była trafiona.

Szlak do Samotni jest przepiękny – podczas wędrówki możemy podziwiać zapierające dech w piersiach górskie szczyty, formacje skalne i inne atrakcje. Dla przeciętnego amatora górskich wycieczek nie jest on trudny. Napotkaliśmy rodzinę, która pokonało go z wózkiem, ale zdecydowanie wygodniej jest zanieść dziecko na plecach, chociażby dlatego, że można nieco zboczyć z głównego szlaku i zobaczyć coś więcej.

Ostatniego dnia wybraliśmy się do pobliskiego Harrachova, głównie po souveniry (czeskie piwo i czekoladę Studentską), a przy okazji zobaczyć miejscowość, w której co roku odbywa się konkurs lotów narciarskich. Oprócz souvenirów przywiodła nas ciekawość związana ze szlakiem przeznaczonym dla osób poruszających się na wózkach, a więc i dla naszego Stasia. Co prawda tego dnia wędrował on w nosidle, ale chcieliśmy zobaczyć, jak takie szlaki wyglądają za naszą południową granicą. Trafiliśmy na niego dopiero przy wodospadzie Velk`ej Mumlav`y, gdyż wybraliśmy trasę przez teren muzeum górnictwa umieszczonego w starej kopalni.

Szlak przygotowany dla osób poruszających się w wózkach okazał się wyasfaltowaną drogą prowadzącą wzdłuż rzeki do wodospadu i dalej, w głąb Karkonoszy. Dla nas wodospad był punktem, w którym odbiliśmy w kierunku miejscowości Ryžoviště, co zmusiło nas do pokonania pobliskiego grzbietu górskiego. Znajdowały się na nim zapadliska związane z działalnością starej kopalni. Trasę pokonuje się przez las, więc sporadycznie można cieszyć oko górskimi widokami. Z Ryžoviště wróciliśmy do Harrachov`a.

Sam Harrachov okazał się całkiem rozległy. Jak to zazwyczaj bywa w górach, poza sezonem był senny i w zasadzie jedyną ciekawostką jest górujący nad nim kompleks skoczni narciarskich ze skocznią K180 na czele.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się we Wrocławiu. Przejazd z gór do Wrocławia przebiegał sprawnie, bo duży odcinek pokonaliśmy autostradą. W stolicy Dolnego Śląska pierwsze problemy napotkały nas podczas poszukiwania miejsca parkingowego. Po kilku „kółeczkach” zdecydowaliśmy się zaparkować w jednym z centrów handlowych, skąd ruszyliśmy na wrocławski Rynek.

Kilka godzin, które przeznaczyliśmy na Wrocław, pozwoliło nam wyłącznie na spacer tylko ścisłym centrum Wrocławia. Wybraliśmy więc Rynek, kilka okolicznych uliczek, Plac Uniwersytecki i Bulwar Tadka Jasińskiego. I niestety dopadło nas rozczarowanie. Dotychczas słyszeliśmy wiele dobrego o Wrocławiu. Nastawieni wyjątkowo pozytywnie spodziewaliśmy się czegoś takiego, że chciałyby się popaść w zachwyt, ale tego nie spotkaliśmy. Frajdę sprawiało co prawda napotykanie tutejszych krasnali, dobre wrażenie zrobiła ul. Kuźnicza zaadaptowana na deptak, a ciekawostką był naścienne murale w jednym z podwórek, ale spacer Bulwarem Tadka Jasińskiego uznaliśmy za chybiony strzał, gdyż przytłaczał nas ruch samochodowy odbywający się po sąsiednich ulicach. Podsumowując - sam Wrocław odebraliśmy jako po prostu jedno z polskich miast. Być może spowodowane było to niewielką ilością czasu poświęconą na niego. Podczas wyjazdu z centrum stwierdziliśmy jednak, że przy kolejnej okazji warto byłoby wybrać się na spacer wzdłuż Odry. Być może to tam znajdziemy to „coś”, co w wielu budzi mocno pozytywne emocje.

Czy polecamy?

Jak napisaliśmy wyżej, wyjazd w Sudety był spełnieniem jednego z pomysłów wypoczynkowych Bartka i okazał się udany (no może poza pierwszym dniem ;P). Do tego, wybierając miejsca przyjazne dla rodzin z dziećmi, także w wózku, można aktywnie spędzić czas na szlakach górskich. Niesamowite wrażenie zrobiły nas charakterystyczne krajobrazy Karkonoszy, które mogliśmy podziwiać nie tylko na szklakach górskich, ale i podczas przejazdów samochodem. Wyjątkowo trafną decyzją był wyjazd do Pragi, pomimo sporej odległości od Polski i tylko jednego dnia poświęconego na stolicę Czech. Praga bowiem nas zachwyciła i tak naprawdę na jej zwiedzanie powinno poświęcić się osobną wycieczkę.
Pierwotnie wyjazd miał być w lipcu, jednak ze względu na kłopoty zdrowotne, przełożyliśmy go najpierw na sierpień, a później na październik. Termin ten, trochę przypadkowo, okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż jesień w tym okresie była wyjątkowo piękna i ciepła. Podejmując pewne ryzyko można zatem w naszym kraju spędzić udany urlop nawet w październiku. My co prawda nie mieliśmy wyboru i sytuacja przymusiła nas do wyjazdu w tym terminie, a w innych okolicznościach pewnie byśmy się to nie zdecydowali, ale to, jakiej pogody doświadczyliśmy, nikt nam nie odbierze. Innym plusem wyjazdu z w tym terminie była niewątpliwie dużo mniejsza liczba turystów, a więc mniejszy tłok na szlakach górskich, w hotelu i drogach. Warto więc czasami zaryzykować.
Biorąc to wszystko pod uwagę, wyjazd w Sudety i atrakcje, które zobaczyliśmy, są warte polecenia. Pobyt w tych górach, zapewnie nie tylko naszym zdaniem, jest obowiązkowym punktem na turystycznej mapie Polski. Najważniejsze dla nas było jednak to, że Stasiu podczas wyjazdu i po powrocie do domu był zadowolony i szczęśliwy. Przede wszystkim więc zachęcamy do podróży z dziećmi od ich najmłodszych lat, bo wbrew opinii wielu osób, to wcale nie jest jakieś karkołomne zadanie, a nie warto marnować czasu w oczekiwaniu na moment, w którym dzieci będą „wystarczająco dorosłe” na nie. I właśnie to było największym odkryciem naszego tegorocznego urlopu.

<<- Informacje praktyczne Zdjęcia ->>
Jeśli zamierzasz skorzystać z treści (tekst, zdjęcia, grafika) umieszczonych na www.lubimypodroze.pl, proszę poinformuj nas o tym, wówczas nie będziemy mieli nic przeciwko temu.
Prosimy jednak o nie wykorzystywanie zdjeć, na których pojawiają się jakiekolwiek osoby.