Strona korzysta z plikow cookie. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Portugalia/Hiszpania - jesień 2010 r.

Wrażenia z podróży:

Skąd pomysł?

Wyjazd do Portugalii i Hiszpanii był naszą podróżą poślubną. Do wyjazdu na Półwysep Iberyjski zachęcili nas rodzice Marii, którzy już zwiedzili te dwa kraje. Założyliśmy, że najpierw kilkanaście dni zwiedzamy, a na końcu fundujemy sobie trochę odpoczynku na plaży. Obowiązkowymi punktami były Lizbona – czyli w pewnym okresie okno Europy na świat, magiczna Barcelona oraz Alicante, które na wypoczynek polecili nam znajomi. Madryt wkradł się do planu podróży podczas wyszukiwaniu połączeń lotniczych pomiędzy poszczególnymi miastami.

LIZBONA

Po długiej podróży, którą głównie spędziliśmy na lotnisku Londyn Luton, dotarliśmy na lotnisko w Lizbonie, skąd autobusem miejskim dotarliśmy do zabookowanego hostelu Residencial Joao XXI. Pomimo zmęczenia i wieczornej pory zdecydowaliśmy, że kolację zjemy „na mieście”. Naszą podróż zaczęliśmy w Alfamie, czyli najstarszej dzielnicy Lizbony.

Przed dotarciem na miejsce wyznaczyliśmy sobie jedną zasadę: włóczęgę bez celu. Stosując się do niej wspinaliśmy się i schodziliśmy wąskimi uliczkami poznając zakątki Alfamy. Spacer po Alfamie rozpoczęliśmy od posiłku w jednej z wielu klimatycznych knajpek zlokalizowanych w tej części miasta. I to był niesamowity początek pobytu w Lizbonie. Wyśmienity posiłek dodał nam sił, a dzięki nastrojowi knajpki poczuliśmy namiastkę atmosfery miasta. Podczas kilkudniowego pobytu w Lizbonie to właśnie charakterystyczny klimat tej starej dzielnicy codziennie przyciągał nas w jej kręte uliczki. Przypadkowe restauracyjki ze śpiewakami fado, orzeźwiająca sangria z lodem i cytrusami oraz przejazd wąskimi uliczkami Alfamy „rozklekotanym” żółtym tramwajem – te niesamowite wspomnienia pozostaną nam w pamięci po zwiedzaniu tej dzielnicy. Przez kilka dni spędzonych w Lizbonie kilkukrotnie odkrywaliśmy tajemnice tej dzielnicy, ale ani razu nie wróciliśmy w to samo miejsce.

Kolejnym punktem na naszej mapie było przesiąknięte klimatem dalekomorskim podróży Belém. Zwiedzanie zaczęliśmy od skosztowania przepysznego Pastel de Nata (nie pokusiliśmy się jednak na spróbowanie ciastka ze słynnego Pastéis de Belém). Przyjemny aromat kawy i słodki zapach ciastka z cynamonem optymistycznie nastawił nas na cały dzień. Pełni energii ruszyliśmy więc na brzeg Tagu, gdzie podziwialiśmy portugalskie pamiątki po epoce odkryć geograficznych – Pomnik Odkrywców i wybudowana w manuelińskim stylu Torre de Belém. Te charakterystyczne budowle oraz pobliskie ujście Tagu do oceanu łącznie sprawiały wrażenie, że było to (a może nadal jest) swoiste okno Portugalii na świat. Po spacerze wzdłuż nabrzeża wybraliśmy się na rejs Tagiem. Trochę na wyrost zdecydowaliśmy się na podróż w dwie strony – w okolice centrum Lizbony i z powrotem. Rejs okazał się czasochłonny – trwał ok. 2 godzin, więc ledwo co zdążyliśmy do Mosteiro dos Jerónimos. Może szkody nie odnieśliśmy, ale zgodnie ze znanym powiedzeniem, po zakończeniu rejsu stwierdziliśmy, ze lepszym rozwiązaniem byłby rejs łodzią tylko do centrum po zakończeniu zwiedzania Belém. Monastyr Hieromitów to imponująca budowla, w której zostali pochowani m.in. Vasco da Gamę, królowie Manuel I i Jan III (czyli finansujący wyprawę odkrywcy) wraz z małżonkami. Jej bogate zdobienia oraz połączenie gotyku i stylu manuelińskiego robią ogromne wrażenie. Natomiast zaciemnione krużganki dodają klasztorowi nutki tajemniczości i zachęcają do chwili wyciszenia i zadumy.

Zwiedzając stolicę Portugali nie sposób nie wybrać się na wycieczkę po okolicy. Rozbudowana sieć połączeń kolejowych i autobusowych daje kilka takich możliwości. My zdecydowaliśmy się na trasę Sintra – Cabo da Roca – Cascais. Po wyjściu z pociągu na dworcu w Sintrze udaliśmy się do Quinta da Regaleira. Jest to magiczne miejsce, które skojarzyło się nam ze scenografią filmu „Labirynt Fauna”. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się przepiękny ogród wraz z pałacem. W ogrodzie znajduje się mnóstwo kryjówek, podziemnych tuneli, grot, oczek wodnych i Studnia Wtajemniczenia. To wszystko spowoduje niesamowite uczucie, jakbyśmy przenieśli się w świat baśni.

Z Sintry do Cabo da Roca można dostać się autobusem. Radzimy dobrze sprawdzić rozkłady jazdy autobusów. My niestety nie popisaliśmy się i niewiele brakowało, abyśmy zostali w Sintrze. Sam przejazd do Przylądka Skalistego jest wyjątkowym doświadczeniem, szczególnie dla osób z chorobą lokomocyjną… Wąskie, kręte drogi oraz prędkość z jaką kierowca je pokonuje niejednego pasażera mogą przyprawić o mdłości. Warto jednak wytrwać podróż, gdyż widok z Cabo da Roca zapiera dech w piersiach. Bezkres oceanu podziwiany z wysokiego klifu pozostanie w naszej pamięci na zawsze.

Droga do Cascais jest dużo bardziej spokojna niż trasa do Przylądka Skalistego, dlatego w trakcie przejazdu do Cascais można oddać się obserwowaniu portugalskiego wybrzeża widocznego na horyzoncie. Ostatni punkt jednodniowej wycieczki to niewielka miejscowość, swoim charakterem nieco przypominająca Sopot. Cascais jest bowiem modnym i drogim portugalskim kurortem. Po całodniowym objeździe byliśmy wypompowani z sił, dlatego w oczekiwaniu na powrotny pociąg do Lizbony zafundowaliśmy sobie krótki spacer i odpoczynek na niedużej plaży w jej centrum.

Zamek Św. Jerzego z widokiem na miasto, Katedra Se, przejazd Mostem 25 Kwietnia, ogromny Pomnik Chrystusa, spod którego roztacza się malowniczy widok na Tag i nabrzeże Lizbony, czy dzielnica Baixa z charakterystycznymi windami i popularną lodziarnią na Rua de Carmo – są to inne atrakcje Lizbony, które zobaczyliśmy i które warto odwiedzić. Ale tak naprawdę, za każdym razem Lizbona będzie tak samo zachwycająca, czarująca i szybko się nie znudzi. My natomiast czujemy duży niedosyt po kilku dniach pobytu w Lizbonie i naszym marzeniem jest tam wrócić.

MADRYT

Pobyt w Madrycie oceniamy przez pryzmat fatalnego noclegu. Codzienne powroty do w ciasnego pokoju, w którym zmieszczono łazienkę, toaletę i sypialnię, zdecydowanie popsuły nam przyjemność zwiedzania stolicy Hiszpanii. Paradoksalnie, wyjeżdżając do Barcelony, stwierdziliśmy, że „najlepsze w Madrycie jest Toledo”.

W zasadzie pierwsze odczucia z Madrytu odpowiadały naszym wyobrażeniom Nowego Jorku (no może poza wysokością zabudowy) – wszędzie mnóstwo spieszących się ludzi, nigdy niezamierające centrum miasta, ogromna ilość samochodów i wiele linii metra.

Wieczorami mijaliśmy krążące po uliczkach grupki ludzi szukające rozrywki, zmierzające głównie w kierunku Puerta del Sol. Najbardziej spodobała nam się obecność prostytutek i komisariatu policji na dwóch końcach Calle de la Montera, tak jakby żyjących w symbiozie. Jednym z zachwycających miejsc był Mercado de San Miguel. Niby rynek, ale przy każdym stoisku można było przysiąść i spróbować oferowanych tapas, win i innych przysmaków. Jednym słowem rewelacja. Ogromne wrażenie, szczególnie na Marii, zrobiło Muzeum Prado, z ogromnymi zbiorami malarstwa nie tylko hiszpańskiego. Zwiedziliśmy również bogate wnętrza Pałacu Królewskiego. Trzeba jednak pamiętać, że przed wejściem do obu muzeów należy spodziewać się długich kolejek. Oczywiście Madryt ma o wiele bogatszą ofertę dla turystów. My jednak pozostałą część czasu spędziliśmy włócząc się po madryckich uliczkach, placach i parkach - odrywając zakamarki miasta.

Pewną niegodnością były ciasne korytarze metra oraz pamięć o zamachach terrorystycznych z 2002 r., co razem dawało poczucie niepewności podczas przejazdów kolejką podziemną. Dodatkowo zdecydowanie nie podobało nam się to, jak nas potraktowano tuż po przylocie do Madrytu. W hotelu i w pobliskiej piekarni zrozumieliśmy, że angielski niekoniecznie jest mile widziany. W pierwszym miejscu pani z recepcji nie potrafiła powiedzieć po angielsku prawie żadnego słowa, z wyjątkiem „door open forever”. Natomiast obsługa piekarni, pomimo że odebrała nasze zamówienie, nie raczyła odpowiedzieć w zrozumiałym dla nas języku. Szybko więc potwierdziło się, że Hiszpanie uważają ojczysty język za najważniejszy, a swój kraj za centrum świata (patrząc przez pryzmat Ameryki Środkowej i Południowej można to uznać częściowo za uzasadnione).

Będąc w stolicy Hiszpanii należy także odwiedzić odległe o ok. 80 km Toledo, czyli perełkę hiszpańskiej architektury. W końcu od czasów starożytnych było to znaczące miasto najpierw dla Rzymian, później dla Maurów, Żydów i chrześcijan. Wszyscy oni pozostawili swój ślad w Toledo, na poszukiwanie których najlepszy jest spacer po starówce ulokowanej na wzgórzu wznoszącym się nad Tagiem.

Już sam dojazd do Toledo robi wrażenie. Trasę pokonuje się wygodnym i szybkim pociągiem w ok. 30 min. Po wyjściu z pociągu i przejściu kilkudziesięciu metrów napotykamy zapierający dech w piersiach widok – starówkę Toledo wznoszącą się nad Tagiem z charakterystycznym Alcázar de Toledo. Górująca nad miastem twierdza budzi szacunek.

Drugim, obok twierdzy Alcázar, charakterystycznym budynkiem Toledo jest Katedra Najświętszej Marii Panny i jest głównym celem wielu pielgrzymów przybywających do Hiszpanii. To w niej urzęduje Prymas Hiszpanii. Nie można się temu dziwić, bo katedra jest imponująca. To bowiem jeden z dwóch największych obiektów gotyckich w Hiszpanii. Perfekcyjnie dopracowane detale i z przepiękny chór – to nimi się zachwycaliśmy, chociaż także wiele innych elementów także budziło nasz podziw.

BARCELONA

Trzecim dużym miastem, które odwiedziliśmy podczas podróży poślubnej była fascynująca Barcelona. Do Katalonii lecieliśmy bardzo entuzjastycznie nastawieni. Tym bardziej, że z pobytu w Madrycie nie byliśmy zadowoleni. Nasze optymistyczne nastawienie potęgowały zasłyszane wcześniej pozytywne opinie znajomych.

Pobyt w stolicy Katalonii rozpoczęliśmy od spaceru wzdłuż tętniącej życiem La Ramblas. Idąc w kierunku pomnika Krzysztofa Kolumba na każdym kroku napotykaliśmy małe ogródki piwne-kawiarenki, utalentowanych aktorów oraz mimów, poprzebieranych ulicznych artystów (wśród których naszą szczególną uwagę zwrócił Obcy) i tłum ludzi płynący w obu kierunkach La Rambla. Te wszystkie elementy łącznie nadają niepowtarzalny charakter tej ulicy, przepełniając ją kolorytem i różnorodnością.

W sąsiedztwie La Ramblas i naszego hostelu znajduje się słynny Mercat de Sant Josep de la Boqueria. To tutaj każdego ranka poszukiwaliśmy soczystych owoców na śniadanie, a także zachwycaliśmy się stoiskami z przeróżnymi wędlinami i owocami morza. Najbardziej przypadły nam do gustu świeżo wyciskane soki i opakowania wypełnione przepysznymi owocami skrojonymi w kostkę - arbuzy, melony i inne słodkie przysmaki, niezawsze nam znane, stanowiły zawartość tych opakowań. To nimi delektowaliśmy się prawie każdego dnia.

Nasz pobyt w Katalonii zbiegł się z ostatnim w sezonie pokazem woda – światło – dźwięk Fuente mágica. Niesamowite spektakle przyciągają wszystkich turystów odwiedzających Barcelonę. Nieświadomi wyjątkowego pokazu związanego z zakończeniem sezonu letniego wybraliśmy się na widowisko w ostatniej chwili. No i niestety spotkało nas niemałe rozczarowanie. Ogromna ilość ludzi uniemożliwiła nam podejście do fontanny. Widoczność mieliśmy na tyle ograniczoną, że obserwowaliśmy tylko to, co zostało wystrzelone powyżej mostu, za którym staliśmy. Szczęśliwie, dodatkiem do spektaklu, był kilkudziesięciu minutowy pokaz fajerwerków, który podziwialiśmy już w całej okazałości.

Zwiedzając Barcelonę nie można zapomnieć o architekturze secesyjnej i jej najważniejszym przedstawicielu – Antonim Gaudím. Jego działa, takie jak Sagrada Familia, Casa Mila, czy Casa Batlló, czy Park Güell to przecież jego swoiste pomniki zadziwiające turystów wręcz fantastycznymi rozwiązaniami. Oczywiście Gaudí nie był jedynym przedstawicielem secesji w Barcelonie. Miasto przyciągało bowiem wielu artystów, którzy swoimi wizjami niekoniecznie wpisywali się w standardowe ramy postrzegania świata. Aby poznać bliżej ten wręcz czarodziejski świat spacerowaliśmy wąskimi uliczkami pomiędzy kamienicami w dzielnicy Barrio Gótico, wybraliśmy się w podróż śladami secesji (zaproponowany w jednym z książkowych przewodników) oraz wizytę w Museum Picassa, gdzie mogliśmy przyjrzeć się abstrakcyjnym dziełom tego wybitnego malarza.

Oprócz architektury secesyjnej w Barcelonie znajdziemy mnóstwo imponujących budowli gotyckich, wśród których prym wiodą obiekty sakralne. Kościół Santa Maria del Mar czy Katedra św. Eulalii, ze szczytu której podziwiać można panoramę miasta, są tego najznakomitszymi przykładami, do odwiedzenia których zachęcamy.

Dodatkową „atrakcją”, jaką zafundowano nam w Barcelonie, był strajk powszechny. Objął on swoim zasięgiem całą Hiszpanię. Tego dnia, poza KFC i McDonalndem, wszystko było nieczynne – samoloty nie latały, komunikacja nie działała, sklepy i restauracje były zamknięte. Nie obyło się bez zamieszek i interwencji służb porządkowych. Szczęśliwie w ty dniu nie zaplanowaliśmy żadnego przelotu, bo zostalibyśmy uziemieni. W każdym bądź razie zobaczyliśmy jak wygląda dzień strajku powszechnego „na zachodzie”. Z przymusu dzień spędziliśmy na słynnej plaży Barceloneta.

Za przereklamowane uznaliśmy natomiast Aquarium. Dość drogi wstęp, przy stosunkowo krótkim czasie zwiedzania, w naszym odczuciu zadziałały na niekorzyść oceanarium. Naszym zdaniem, jedyną atrakcją dla jakiej warto wejść do Aquarium, jest tunel wewnątrz ogromnego basenu z fauną oraz florą morską, gdzie można obserwować np. rekina pływającego nad głową... Tylko czy spacer w nim jest warty 17,50 €? Niemniej jednak jeśli nie jesteście pasjonatami oceanografii, ani nie zabieracie do Barcelony dzieci, to proponujemy czas, który można byłoby poświęcić na Aquarium, przeznaczyć na inne atrakcje.

Pomimo, iż staraliśmy się maksymalnie wykorzystać te kilka dni spędzonych w Barcelonie, mamy poczucie, że zobaczyliśmy tylko jej namiastkę. Nasze możliwości ograniczyły strajki, przez co nie byliśmy w Parku Güell, czy na stadionie FC Barcelony (jakże ważnym dla Katalończyków). Najprawdopodobniej do Katalonii wrócimy – może zobaczymy wówczas skończoną Sagradę Familię?

ALICANTE

Do Alicante udaliśmy się w jednym celu – wypoczynek na plaży. Znajomi polecili nam tą miejscowość jako idealne miejsce do wylegiwania się nad morzem. Ponadto posiada bezpośrednie połączenie lotnicze z Gdańskiem, więc idealnie spinało nasz plan podróży.

Samo Alicante może nie jest rewelacyjne, ale amatorom plażowania na pewno się spodoba. Z założenia nie zwiedzaliśmy zabytków ani atrakcji turystycznych. Ograniczyliśmy się jedynie do plażowania i wieczornych spacerów po tej miejscowości. W Alicante mieliśmy „odpocząć” po kilkunastu dniach zwiedzania Lizbony, Madrytu oraz Barcelony i tak też się stało. A przy okazji opiliśmy się niesamowitym Mojito w niewielkiej knajpce prowadzonej przez siwego pana w średnim wieku przy Calle de los Labradores…

Jak oceniamy?

Był to nasz najdłuższy dotychczasowy urlop. W podróży spędziliśmy aż 16 dni oblatując największe miasta Portugalii i Hiszpanii. Poza Madrytem, z pobytu w którym jesteśmy średnio zadowoleni, całą wyprawę można uznać za udaną i "radosną". Był to też pierwszy wyjazd, który w całości – od początku do końca – zorganizowaliśmy sobie sami, dlatego podróż na Półwysep Iberyjski jest cennym doświadczeniem, które powinno zaprocentować przy planowaniu kolejnych wyjazdów.

<<- Informacje praktyczne Zdjęcia ->>
Jeśli zamierzasz skorzystać z treści (tekst, zdjęcia, grafika) umieszczonych na www.lubimypodroze.pl, proszę poinformuj nas o tym, wówczas nie będziemy mieli nic przeciwko temu.
Prosimy jednak o nie wykorzystywanie zdjeć, na których pojawiają się jakiekolwiek osoby.